
Rzymianie bali się morza, za to Punijczycy wypływali daleko za Słupy Melkarta na bezkresną przestrzeń Atlantyku. Z pewnością potrafili żeglować z bocznym wiatrem, być może także pod wiatr. Potworne burze na oceanie pochłonęły niejedną galerę, inne jednak dotarły do lądów, które dla reszty ludów pozostały nieznane. Nie ulega kwestii, że Kartagińczycy wylądowali na Azorach. Na Corvo, najbardziej wysuniętej na zachód wyspie Archipelagu Azorskiego, znaleziono w 1749 roku n.e. osiem monet punickich z końca III lub z II wieku. Jest wysoce prawdopodobne, że Punijczycy odwiedzali także Wyspy Kanaryjskie i Zielonego Przylądka. Z Corvo jest „tylko” 1800 kilometrów do amerykańskich wybrzeży. Teoretycznie nie można wykluczyć, że jakiś okręt z Kart Hadaszt, gnany pasatem lub uniesiony przez nawałnicę, zatrzymał się dopiero na piasku brazylijskiej plaży. Świadczyć może o tym przedziwna historia z traktatu Pseudo-Arystotelesa: „Opowiadają, że na morzu, za słupami Herkulesa (Kartagińczycy) odkryli wyspę oddaloną o wiele dni drogi, porośniętą lasem złożonym z różnych gatunków drzew i ze spławnymi rzekami […]. Kiedy Kartagińczycy, korzystając ze sprzyjających warunków, zaczęli często odwiedzać tę wyspę, a niektórzy z nich tam zamieszkali, władcy Kartaginy zabronili tam pływać pod karą śmierci. Tych, którzy tam mieszkali, wymordowali, aby nie powiadomili (o wyspie) i żeby jeszcze większa liczba mieszkańców nie przeprowadziła się na wyspę, a wzrósłszy w potęgę, nie zagrażała pomyślności Kartaginy”.
Nieco inną wersję tej opowieści przytacza Diodor. Według niego niezwykłą wyspę odkryli Fenicjanie, gdy wichura wyniosła ich korabie daleko na ocean. Na tym dalekim lądzie zamierzali osiedlić się Etruskowie, przeszkodzili im jednak Punijczycy, pragnący zachować wyspę dla siebie, „na wypadek gdyby Kartaginie zagrażało całkowite zniszczenie”.
Być może powyższa historia to smalone duby, które chełpliwi feniccy żeglarze pletli w tawernach przy winie. Współcześni naukowcy nie wykluczają jednak, że w opowieściach o „Wyspach Szczęśliwych” chodzi o odkrycie Madery.
Możni z Kart Hadaszt przeszkodzili swoim w zasiedleniu tej wyspy, zdając sobie sprawę, że położona jest za daleko, by stać się częścią imperium. Na Maderze nie ma jednak spławnych rzek. Czy więc bogata wyspa nie była tak naprawdę częścią brazylijskiego wybrzeża? W Brazylii znaleziono wiele inskrypcji „fenickich”, z których najsłynniejszy jest napis z Parahyba. Inskrypcje te powszechnie uznaje się za fałszerstwo, należy jednak stwierdzić, że ewentualny fałszerz musiał nie tylko być pracowity jak mrówka, ale także znać fenickie pismo, co nie zdarza się często. Naukowcy, jak zawsze trzeźwi i pełni książkowej wiedzy, zazwyczaj odnoszą się nieufnie do zbyt sensacyjnych hipotez. Prawdopodobnie nie uwierzyliby w fenickie odkrycie Ameryki nawet wtedy, gdyby jakimś cudem ujrzeli okręt z Kart Hadaszt żeglujący ku brzegom Manhattanu. Jednoznacznych dowodów na obecność Fenicjan w Nowym Świecie wszakże nie ma. Można stwierdzić jedynie, że jeśli jakiś lud starożytny poznał Amerykę na wiele wieków przed Kolumbem, mogli to być tylko Kartagińczycy lub Fenicjanie, najpewniej z Gadiru. Zapewne zresztą niektóre wyczyny żeglarzy z Gadiru przypisywano okrętnikom ze sławniejszej Kart Hadaszt.

Punijczycy za to z pewnością pływali wzdłuż zachodnich wybrzeży Afryki, daleko na południe. Bez trudu omijali przylądek Bojador, będący dla średniowiecznych Arabów granicą żeglugi (dopiero po wielkich mozołach opłynęli go Portugalczycy). Być może marynarze z Kart Hadaszt okrążyli nawet afrykański kontynent. Jak świadczy Herodot, Kartagińczycy wiedzieli, że Afryka to wielki półwysep, który można opłynąć, nawigując od Słupów Melkarta aż po Egipt. Najsławniejszą relacją z punickich ekspedycji morskich jest Periplus Hannona (Periplus znaczy „opłynięcie” czy też opis wybrzeża). Zachowało się tłumaczenie punickiego opisu wyprawy, umieszczonego na tablicach wotywnych w świątyni Baala Hammona w Kartaginie. Być może translator nie tłumaczył bezpośrednio z oryginału, zapewne zmienił nieco treść i wiele fragmentów opuścił. Historycy wielokrotnie usiłowali udowodnić, że Periplus jest falsyfikatem, sprawozdaniem z ekspedycji wzdłuż wybrzeży Afryki Wschodniej lub czystym wymysłem. Obecnie jednak większa część puniologów uważa go za autentyczną relację z wyprawy wzdłuż zachodnich brzegów Czarnego Lądu (opisana w Periplusie fauna, a zwłaszcza hipopotamy i wielkie małpy, odpowiada tropikalnemu ekosystemowi zachodniej Afryki). Poważne kłopoty sprawia datacja dokumentu, ponieważ jednak grecki geograf Hekatajos z Miletu (VI/V wiek p.n.e.) zna Melissę, jedną z założonych przez Hannona osad, wydaje się, że wyprawa odbyła się w ostatnich dziesięcioleciach VI wieku.
Hannon to król Kartagińczyków, z pewnością jeden z Magonidów (identyfikowano go z ojcem poległego pod Himerą Hamilkara, ale to tylko przypuszczenia). Na mocy uchwały publicznej (zapewne zgromadzenia ludowego, sterowanego przez możnych) powierzono mu zadanie założenia kolonii za Słupami Melkarta. Hannon wypłynął tedy z 60 korabiami po 50 wioseł. Zabrał na pokłady 30 tysięcy osadników i znaczne zapasy żywności. Tu pojawiają się pierwsze znaki zapytania. Taka masa ludzi nie zmieściłaby się na 60 pentekonterach, będących wąskimi okrętami wojennymi. Być może Hannon dowodził też flotą pękatych przewozowych statków. Po wyjściu na Atlantyk i dwudniowej żegludze Kartagińczycy założyli pierwszą kolonię Thymiaterion (obecnie zapewne Mehdiya u ujścia Qued Sebou). Wyprawa opłynęła przylądek Solus (obecny przylądek Kantin?). Gdzieś między Solus a rzeką Qued Dra powstały kolejne osady Karikon Teichos, Gytte, Akra, Melitta i Arambys. Identyfikowano Kerikon Teichos z Mogadorem, Fenicjanie jednak byli w Mogadorze już w VII wieku. Być może osadnicy z Kart Hadaszt wzmocnili tylko dawną fenicką faktorię. Później korabie zakotwiczyły u ujścia „wielkiej rzeki” Lixus (Qued Dra?), gdzie Punijczycy zawarli przyjaźń z Liksytami. Ci ostatni nie byli mieszkańcami fenickiego miasta Lixos, lecz koczowniczymi Berberami. Liksyci dali Hannonowym żeglarzom tłumaczy. Najbardziej na południe położona kolonia kartagińska powstała na Cerne, wyspie leżącej „w głębi zatoki”. Być może mowa jest o wyspie Herne w zatoce Rio de Oro, prawdopodobnie jednak Cerne to któraś z wysp w zatoce Arguin. Wydawało się, że na tym misja Hannona dobiegnie kresu. Założono kolonie, „eksplozja demograficzna” w Kartaginie została w znacznym stopniu rozładowana. Punicki nauarcha postanowił jednak popłynąć dalej. Jest niemal pewne, że kusiło go zachodnioafrykańskie złoto. Pierwsza wyprawa rozpoznawcza dotarła do rzeki „wielkiej i szerokiej”, pełnej krokodyli i hipopotamów. Być może było to któreś z dwóch ramion Senegalu. Hannon zawrócił do Cerne, wkrótce potem jego korabie pożeglowały znów ku południowi, osiągając po 19 dniach wielką zatokę, nazwaną przez tłumaczy „Rogiem Zachodu”, zapewne zatokę Beninu. „Była tam Wielka Wyspa, na wyspie słone jezioro, a na nim jeszcze inna wyspa, na której wylądowaliśmy. W dzień widzieliśmy tylko las, ale w nocy pojawiły się liczne ognie i słyszeliśmy dźwięki piszczałek, cymbałów i bębnów oraz wielki gwar głosów. Przejął nas strach i wróżbici poradzili opuścić wyspę” – opowiada Hannon. Zdaniem niektórych badaczy powyższy fragment świadczy o oryginalnym charakterze utworu, odpowiada bowiem „mentalności semickiej”, lękającej się bogów i wróżb. Greckiemu fałszerzowi nie przyszłoby na myśl, że można się aż tak przerazić i uciec przed nieznanym, a przede wszystkim, że można się do tego przyznać.
Po ponad czterech dniach żeglugi marynarze Hannona spostrzegli ze zgrozą plującą ogniem górę, nazwaną Siedzibą Bogów (wulkan Kamerun?). Strumienie rozpalonej lawy spływały aż do morza. Wreszcie, gdy minęły kolejne trzy dni, korabie Magonidy znalazły się w zatoce nazwanej „Rogiem Południa” (zatoka Biafry?). Na odkrytej tam wyspie uganiały się gromady wrogo nastawionych dzikusów. „Kobiety były o wiele liczniejsze, miały ciało pokryte włosem, a nasi tłumacze nazywali je gorylami” – mówi Periplus. Puniccy żeglarze zdołali ubić kilka samic, zdarli z nich skóry i przywieźli je do Kartaginy. Ofiarą tego polowania padli zapewne nie krajowcy-Pigmeje czy goryle, lecz mniejsze małpy, masowo występujące na wybrzeżu zachodniej Afryki – szympansy. „Ponieważ żywność się już skończyła, nie płynęliśmy dalej” – kończy swą relację król Kart Hadaszt.
Wielka wyprawa zakończyła się więc połowicznym sukcesem założono wprawdzie kolonie, lecz Hannon nie zdołał nawiązać kontaktu z płuczkarzami złota z terenów dzisiejszej Gwinei. Jeśli Kartagińczycy chcieli kupować szlachetny kruszec, musieli czynić to za pośrednictwem pustynnych nomadów, którzy niemiłosiernie podbijali cenę. Jakiś handel złotem z Etiopami (tj. Murzynami) zapewne istniał – Herodot malowniczo opowiada, jak to puniccy kupcy wymieniali swoje towary na złoty metal, bez konieczności spotykania się z nieufnymi krajowcami twarzą w twarz: „Opowiadają też Kartagińczycy co następuje. Jest w Libii miejscowość i osiadli tam ludzie poza Słupami Heraklesa. Skoro do nich przybędą i wyładują swe towary, kładą je rzędem na wybrzeżu morskim, po czym wsiadają na statki i wzniecają dym. Krajowcy, widząc go, idą nad morze, potem za towary składają złoto i usuwają się od nich na sporą odległość. Wtedy Kartagińczycy wysiadają z okrętów, aby się przypatrzyć: jeżeli złoto wyda im się równowartościowe z towarami, zabierają je i oddalają się: jeżeli zaś nie, z powrotem wchodzą na statki i tam siedzą. Wtedy znów zbliżają się krajowcy i dokładają złota, aż ich zadowolą. Żadna ze stron nie krzywdzi drugiej: ani bowiem Kartagińczycy nie tykają złota, aż uznają je za równowartościowe z towarami, ani krajowcy nie tykają wprzód towarów, zanim tamci złota nie zabiorą”.
Według relacji Pseudo-Skylaksa w połowie IV wieku na Cerne kartagińscy kupcy rozbijali swe namioty i przeprawiali się na ląd stały, by nabywać od krajowców futra lwów i leopardów, skóry jeleni, kość słoniową, a nawet wino, dając w zamian ceramikę attycką i pachnidła. Nie brzmi to wiarygodnie. Punijczycy nie musieli pływać tak daleko, aby kupować zwierzęce futra było ich dość na terenach dzisiejszego Maroka i Mauretanii. Jak się zdaje, ukryli oni prawdę przed Grekami, w których widzieli konkurentów. W rzeczywistości kupcy z Kart Hadaszt wyprawiali się na Cerne po złoty piasek. Handel ten nie przybrał jednak znacznych rozmiarów. Zbyt wielkie były to odległości, zbyt liczne niebezpieczeństwa. Wypraw poniechano najpóźniej w końcu III wieku, gdy po klęsce w wojnie z Rzymem Kartagina musiała wydać zwycięzcom flotę wojenną. Także kolonie punickie na afrykańskim brzegu pozostały mało znaczącymi osadami. Na południe od Mogadoru nie znaleziono żadnych archeologicznych świadectw pobytu Kartagińczyków czy Fenicjan, poza jedną amforą z przylądka Bojador. Na wyspie Herne odkryte zostały tylko szczątki nędznych wiosek krajowców. Założone przez Hannona „miasta były zapewne osiedlami drewnianych szop i baraków, skupionych wokół niewielkiej świątyni”.
Być może w tym czasie co Hannon na dalekie wody popłynął inny żeglarz punicki imieniem Himilkon. Czyniono z niego Magonidę, nawet brata Hannona. Tak naprawdę jednak nic o Himilkonie nie wiadomo poza tym, że podjął wyprawę morską wzdłuż północnych wybrzeży Hiszpanii i Galii. Periplus z tej ekspedycji zaginął, także jego tłumaczenie greckie nie przetrwało. Wzmianki o ekspedycji zachowały się w kilku późnych źródłach, najobszerniejsza w poemacie Ora maritima pióra Rzymianina Festusa Awienusa, żyjącego w IV wieku n.e., a więc 900 lat po Himilkonie. Awienus twierdzi, że korzystał „ze starych roczników punickich”, ale z pewnością nie były to oryginały. Przypuszczano, że kartagiński żeglarz został wysłany z państwową misją. Miał poszukać nowych możliwości zakupu cyny i ołowiu, po tym jak w końcu VI wieku załamał się handel Tartessyjczyków, sprowadzających te cenne metale z Północy. Nie ma na to żadnych dowodów. Równie dobrze ten śmiały podróżnik mógł być „prywatnym” kupcem.
Himilkon z pewnością nie zakładał kolonii. Celem ekspedycji były Oesterydy, utożsamiane z Kassyterydami, na wpół legendarnymi Wyspami Cynowymi. W przeciwieństwie do Hannona, który ze zdumiewającą rzeczowością opisał swą wyprawę, Himilkon czynił co mógł, by ukazać niebezpieczeństwa północnej żeglugi. Czy chciał w ten sposób odstraszyć helleńskich handlarzy? Żaden podmuch nie popycha okrętu, wody tego leniwego morza robią wrażenie odrętwiałych […] z dna wypływa często masa alg, które zatrzymują okręt jak zapora; morze nie jest jednak głębokie, dno przesłania zaledwie płytka warstwa wody […] wśród wlokących się wolno znieruchomiałych okrętów pływają potwory” – streszcza relację punickiego żeglarza Awienus. Himilkon dotarł do Bretanii, może do wybrzeży południowej Anglii i Irlandii, ale z pewnością nie dalej. Podobno wyprawa zajęła cztery miesiące. Rejs z Gibraltaru do Kornwalii nawet przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych powinien wszakże trwać krócej. Być może kapitan z Kart Hadaszt lądował w wielu miejscach, by nawiązać kontakty z ludami sprzedającymi kruszce lub po prostu zdobyć żywność. Zapewne po Himilkonie także inni feniccy kupcy żeglowali po wodach Północy, ale było ich niewielu. Cynę kornwalijską Kartagińczycy nabywali przede wszystkim od pośredników, zresztą główny szlak cynowy wiódł lądem do Massalii. Kruszce nie odgrywały w gospodarce Kart Hadaszt tak dominującej roli, jak wyobrażają to sobie niektórzy badacze. W epoce żelaza wytapiany z cyny i miedzi brąz nie był już jedynym „surowcem strategicznym”, niezbędnym do wyrobu broni. Ze spiżu nadal sporządzano zbroje, ale groty włóczni czy miecze były już z żelaza. Nie można natomiast wykluczyć, że poczynione przez Himilkona odkrycia ułatwiły wyprawę, którą w IV wieku Pyteas z Massalii podjął ku morzom Północy.
Wszystkie daty podane w tekście dotyczą czasów przed naszą erą.
Powyższy tekst pochodzi z książki K. Kęciek „Dzieje Kartagińczyków” i został opublikowany we współpracy z Wydawnictwem Attyka.
Książkę można nabyć w korzystnej cenie na stronie mojego sklepu – klik